11 czerwca 2018 13:03 | Aktualności
Dnia 25 maja rozpoczęła się nasza przygoda z EuroWeekiem. Rano stawiliśmy się pod szkołą z wypchanymi po brzegi torbami i walizkami, podekscytowani i zniecierpliwieni. Co do mnie, chciałam być już w pociągu. Najpierw czekała nas jednak podróż busem do Miechowa. Zapakowaliśmy nasze bagaże, a następnie wpadliśmy w objęcia naszych rodziców, którzy dzielnie próbowali powstrzymać łzy smutku…bądź też ulgi. Ruszyliśmy w drogę. Ku zdziwieniu pań, byliśmy bardzo cicho… Podejrzanie wręcz. Prawdopodobnie przyczyną tego była rosnąca z każdą chwilą ekscytacja, która nie pozwalała nam na głośne rozmowy. Niemniej jednak rozmawialiśmy ze sobą, śmialiśmy się i zachowywali jak na nastolatków przystało. Już wtedy zrobiłam sporo pamiątkowych zdjęć, których, jak się później okazało, wcale nie było tak dużo, jak bym chciała. Droga pociągiem zapowiadała się długa, więc znaleźliśmy sobie różne sposoby na zagospodarowanie tego czasu: graliśmy w grę planszową, różnego rodzaju gry słowne, niektórzy z nas słuchali muzyki lub czytali książki, a jeszcze inni oglądali piękne krajobrazy umiejscowione za oknami pojazdu. Po około czterogodzinnej jeździe mogliśmy nareszcie wysiąść (pomimo tego, że było to naprawdę cudowne przeżycie, chciałam już wysiąść). Jednak nie był to jeszcze cel naszej podróży. Przed nami była jazda drugim pociągiem, tym razem osobowym. Do drugiego pociągu wsiadaliśmy we Wrocławiu , więc mogliśmy zobaczyć choć małą część tego pięknego miasta. Sam dworzec robił piorunujące wrażenie – jest naprawdę piękny! Jako że były tam miejsca, w których można było zakupić coś do jedzenia, a my byliśmy nieco głodni, panie pozwoliły nam na małe zakupy. Posileni ruszyliśmy na peron, by czekać na nasz pociąg. Po niedługim czasie jazdy opuściliśmy pociąg. Naszym oczom ukazał się cudowny widok – pociąg, sprawiający wrażenie nieco starego, ale za to przyozdobiony robiącymi fantastyczne wrażenie licznymi graffity! Od razu mi się spodobał – przywodził mi na myśl stare filmy i lata młodości moich rodziców. Wsiedliśmy, zajęliśmy miejsca i niemal od razu zdaliśmy sobie sprawę, że mamy... ''głośnych sąsiadów'' w wagonie. W tym pociągu nie było przedziałów, więc siedzieliśmy w bezpośrednim kontakcie z kilkoma nastolatkami należącymi do grupy, która również jechała na EuroWeek – niestety w inne miejsce niż my.
Po pewnym czasie byliśmy na miejscu! To znaczy...nie do końca, ale prawie.
Znajdowaliśmy się na stacji, natomiast Aleksander – hotel, w którym mieliśmy się zatrzymać, znajdował się nieco dalej. Prowadziła do niego droga, po której obu stronach znajdowały się drzewa. Sceneria była naprawdę bardzo przyjemna, więc spacer był udany. Po około dwudziestominutowym marszu znaleźliśmy się przed naszym celem. Hotel był całkiem ładny i duży, zaraz po wejściu czekała nas rozmowa z recepcjonistką, która wytłumaczyła nam, gdzie i kiedy jadamy posiłki, mamy zajęcia itp. Następnie dała nam klucze do naszych pokoi, więc jak najszybciej się do nich udaliśmy, by zobaczyć, jak wyglądają. Chłopcy dostali jeden pokój z czterema łóżkami pojedynczymi i jednym piętrowym, natomiast dziewczyny, w tym ja, dostały niewielki, ale przytulny i ładny, pokój, który bezpośrednio sąsiadował z obcymi nam wtedy osobami. Czasu mieliśmy niewiele, gdyż kolacja już trwała, a zaraz po niej miało się rozpocząć powitanie. Tak więc szybko zajęłyśmy sobie łóżka, przebrałyśmy buty i zbiegłyśmy na dół. Kolacje, tak jak śniadania, były w postaci szwedzkiego stołu. Ustawiliśmy się wszyscy w kolejce, wzięliśmy sobie jedzenie i ruszyliśmy do stołu zaopatrzonego w kartkę z napisem: SMARDZOWICE. Jak trafnie zauważyliśmy na EuroWeek przyjechały grupy z czterech szkół. Po kolacji wszyscy uczestnicy zebrali się w dużej sali, przylegającej do jadalni. Po chwili pojawili się tam również wolontariusze. Niektórzy z nich wyglądali na bardzo młodych, inni na nieco starszych, ale wszyscy emanowali niesamowitą energią i radością. Po kolei wychodzili na środek, przedstawiali się i pytali nas, skąd pochodzą. Za każdym razem zewsząd padały najrozmaitsze odpowiedzi, aż w końcu ktoś podał właściwe miejsce. Później niektórzy wolontariusze wyszli, a pozostali przedstawili nam zasady. W gruncie rzeczy były całkiem łatwe i całkowicie zrozumiałe, jednak, jak się później okazało, niektóre z nich były trudne do przestrzegania... Całe oficjalne przedstawienie wywarło na mnie bardzo dobre wrażenie, wszelkie moje wątpliwości się rozwiały, a ja poczułam, że przyjazd tutaj był doskonałym pomysłem. Było zabawnie, nieco głośno i bardzo przyjaźnie, wolontariusze już na wstępie stworzyli świetną atmosferę, dzięki której, jak sądzę, wszyscy czuli się swobodnie. Dodatkowo wolontariusze używali polskich słów, a muzyka ewidentnie była nieodłączną częścią tego obozu. Po prostu bajka! Pod koniec spotkania prowadzący powiedzieli nam, że mamy czas wolny, a o ósmej spotykamy się tu ponownie na dyskotece. Dyskoteka była genialna. Tańczyliśmy, śpiewaliśmy, wygłupialiśmy się – muzyka nas poniosła i kiedy ogłoszono koniec zabawy, wcale nie chcieliśmy wracać do pokoi.
Następnego dnia rano o ósmej trzydzieści stawiliśmy się na śniadaniu, a po posiłku powróciliśmy do pokoi. Jednak nie na długo, ponieważ o dziewiątej zaczynały się poranne zajęcia. Kazano uczniom z jednej szkoły usiąść razem, każda grupka dostała pisaki oraz duży papier. Mieliśmy wypisać nasze oczekiwania względem EuroWeeka, więc od razu zabraliśmy się do pracy. Z początku było trochę trudno, ale po kilku trafnych propozycjach rozkręciliśmy się: nauka angielskiego, dostęp do Wi-Fi, dobre jedzenie, możliwość oglądnięcia meczu, dobra zabawa, nowe znajomości... oczywiście wszystko napisane po angielsku! Tematem zadania było stworzenie jakiegokolwiek gangu, nadanie mu nazwy, wymyślenie ksywek każdemu członkowi, przygotowanie układu tanecznego, piosenki oraz tego, jak członkowie się witają, podanie celu, jaki obrał sobie gang i powiedzenie, w jaki sposób chce go osiągnąć. Dostaliśmy na to pół godziny. Kiedy przyszedł czas na prezentacje, każdy gang wypadł świetnie. Kolejne godziny spędziliśmy na różnych zabawach. Następnego dnia mięliśmy jechać na wycieczkę do Bystrzycy Kłodzkiej. Każda szkoła jechała gdzieś indziej, my wybraliśmy właśnie to miejsce. Czwartego dnia tańczyliśmy z Nutellą, oglądaliśmy prezentacje Jessici o jej kraju. Wara Wara zabrał nas na spacer do parku, gdzie zrobił nam zajęcia z jogi. Kiedy nadszedł dzień wyjazdu żałowałam, że nie możemy zostać tam na kolejne pięć dni. Zrobiliśmy sobie ostatnie zdjęcia przed hotelem i ruszyliśmy w drogę na stację. Do Krakowa dojechaliśmy około godziny siedemnastej. Bus już na nas czekał, więc szybko zapakowaliśmy nasze bagaże i zajęliśmy miejsca. Pod szkołą czekali już na nas rodzice i inne osoby, które miały nas odebrać.
To była naprawę udana wycieczka! Polecam EuroWeek każdemu, ponieważ naprawdę warto! Martyna Cieślik uczennica klasy VII
Plan lekcji dostępny w dzienniku elektronicznym LIBRUS